- GMINA
- >
- Atrakcje turystyczne
- >
- Legendy
Legendy
Legenda o powstaniu bagna Kwiczalnia
Przez Kuźnicę Ligocką wiódł szlak handlowy do Czech i na Węgry. We wsi spotykali się kupcy w karczmie, przy której hodowano świnie. Po udanych transakcjach nadchodziła pora na trunki i tańce. Pewnego dnia bawiąc się z dziewkami nie zauważyli wschodu słońca i zignorowali bicie korfantowskich dzwonów kościelnych wzywających na niedzielne nabożeństwo. Bez umiaru dalej opróżniali kubki z okowitą i miodem, a na stołach dalej rzucano kości., a zabawa już dawno zamieniła się w pijacką orgię. Rozpoczęły się bójki o co ładniejsze dziewki. Niespodziewanie rozległ się straszliwy łomot. Blady strach padł na biesiadników, gdy zatrzęsła się ziemia. Zbyt późno przypomniano sobie upomnienia księdza: Pamiętaj abyś dzień świętych święcił. Na ucieczkę było za późno. Karczmę i biesiadników pochłonęło bagno. Wieść o tym zdarzeniu obiegła całą okolicę. Minęły wieki od tej zagłady, ale długo jeszcze w tym miejscu słyszano ku przestrodze odgłosy potępionych i kwiczenie świń. Po tym wydarzeniu powstało nowe odgałęzienie traktu handlowego prowadzące z Sowina do Korfantowa. Legenda przetrwała wśród ludu i tereny bagienne (ok. 200 ha torfowisk i podmokłych łąk) od dziwnych odgłosów, jakie się z nich wydobywały, nazwano Kwiczalnią.
Taniec weselny
W Puszynie, za wsią nad strumykiem był niegdyś duży młyn, jedyny w całej okolicy. Jego właścicielem był bardzo bogaty człowiek mający oprócz młyna wielkie gospodarstwo oraz piekarnię zaopatrującą również pobliski dwór. Po owdowieniu młynarz sam wychowywał swoją córkę, jedynaczkę, wkładając w to całe serce i środki. Ona jednak nie odwzajemniała ojcu jego uczucia. Była piękna, lubiła się stroić i niechętnie ojcu pomagała w pracy. Nie opuszczała we wsi żadnej zabawy. Wśród licznych adoratorów przebierała niczym w ulęgałkach. Wreszcie wybrała na męża - przystojnego wesołka i hulakę. Wymusiła na ojcu zgodę na ślub i przepisanie majątku na własność młodych. Wesele było bardzo huczne. Grajkowie grać! Napełnić kielichy! - często pokrzykiwała panna młoda. Gdy kur zapiał pierwszy raz, na salę wszedł krasnal, by młodym złożyć życzenia. Pomimo nalegań, odmówił jednak wypicia alkoholu. Pan młody zatrzymał krasnala, a panna młoda siłą wlała mu do gardła całą zawartość butelki, po czym kazano go wyrzucić. W drzwiach krasnal jeszcze zawołał: Niech was wszystkich szlag trafi. Wtedy głośno zagrzmiało i piorun zwalił potężny dąb przy bramie wjazdowej. Gdy kur zapiał drugi raz, na salę wszedł stary młynarz. Pan młody zawołał; Wynoś się ramolu! To już nie twój młyn. Z bólem opuścił młynarz rozbawione towarzystwo. Grajcie! Pijcie! To nie stypa, a wesele - wołała panna młoda! Wtedy nie wiadomo dlaczego podniósł się poziom wody w pobliskim strumyku i stawie. Gdy kur zapiał trzeci raz, młynarz znowu wszedł na salę, by pogodzić się z córką. To co zobaczył, bardzo go zabolało: rozbawieni weselnicy porozrzucali na podłodze weselne kołacze, a na obolałe od tańca nogi założyli wydrążone bochenki chleba i w nich tańczyli. Młynarz nie mógł tego przeboleć. Widział jak jest poniewierany trud chłopa. Widząc ten karygodny czyn krzyknął z całej siły: Niech was piekło pochłonie! Wówczas z wielkim hukiem zapadł się młyn i zalały go wezbrane wody. Tylko młynarz zdołał stamtąd wyskoczyć. W miejscu, gdzie stał młyn, zostały tylko wzburzone wody stawu, a na jego powierzchni pływał wianek panny młodej.
Legenda o Szwedzkiej Górce
W niewielkiej odległości od Przydroża Małego znajduje się wzniesienie zwane Szwedzką Górką. W czasie wojny trzydziestoletniej stacjonowali tu Szwedzi. Pewnego dnia żołnierze znaleźli tam obraz matki Boskiej. Uczynili z niego tarczę strzelecką. Jednak odbite kule zabiły i zraniły kilku uczestników tej świętokradczej zabawy. Dowódca, chcąc po tym wydarzeniu przełamać uczucie leku, bo obraz w oczach protestanckich Szwedów nie miał żadnej kultowej wartości, kazał 30 doborowym strzelcom zniszczyć go wystrzałami z karabinów. Wtedy znowu po rykoszetach padło kilku zabitych i rannych. Dowództwo rozkazało więc przewieźć obraz do Nysy i tam na rynku spalić publicznie. Jednak w czasie transportu zaszły niespodziewane okoliczności. W Rynarcicach nagle stanęły konie i mimo wszelkich zastosowanych sposobów nie ruszyły z miejsca. Wtedy to jeden z żołnierzy upatrując przyczyny zdarzenia w obrazie, zaczął go niszczyć, uderzając kijem. Tym przestraszył konie, które w popłochu uciekły z wozem. Gdy je zatrzymano, okazało się, że obraz zaginął. Po kilku dniach odnaleziono go na Szwedzkiej Górce. Według legendy na pamiątkę tych zdarzeń okoliczni mieszkańcy wybudowali tu okazałą kapliczkę, w której umieścili cudowny obraz.
Zobacz również: JUBILEUSZOWE SANKTUARIUM MATKI BOSKIEJ BOLESNEJ NA SZWEDZKIEJ GÓRCE.
Historia założenia wsi Wielkie Łąki
Zachował się następujący zapis. Otóż pochodzący z Hillersdorfu k. Zlatych Hor (wówczas Śląsk austriacki, obecnie Republika Czech)chłop Kappel z Przydroża Małego przystąpił do założenia tutaj osady protestanckiej. W zamierzeniu tym wspierali go: ewangelicki pastor Kolde z Korfantowa i hrabia Burghauss - ówczesny właściciel dóbr korfantowskich. Pomysł Kappela zaczęli też wkrótce wspomagać ewangelicy z Austrii, pomoc zwiększyła także gmina protestancka w Korfantowie. 20 października 1843 r. między hrabią i wysłannikami z Hillersdorfu k. Zlatych Hor podpisana została umowa umożliwiająca osiedlanie się poza granicą i wykup ziemi. Umowa określała też cenę za ziemię. Rozpoczęła się budowa domów drewnianych i murowanych. Przybywali osadnicy, którzy utrzymywali się z rolnictwa, hodowli i rzemiosła. Osiedleńcy żyli zgodnie. W 1864 r. wybudowali szkołę, złożyli też przysięgę jako pruscy poddani. Niemiecka wieś Wielkie Łąki istniała tylko 100 lat (1845-1945).
Kara za złamanie prawa o czystości rasy
Latem 1941 roku we Ścinawie Nyskiej miało miejsce niezwykłe wydarzenie. Za złamanie hitlerowskiego prawa o czystości rasy, które zabraniało Niemcom współżycia z obcokrajowcami, zostali publicznie napiętnowani: 19 letni mieszkaniec Ścinawy o imieniu Gerard ( nazwisko nieznane) i 17 letnia polska robotnica przymusowa - Marta lub Maria. Oboje pracowali u gospodarza Josefa Adlera. Wystawiono ich we wsi na publiczne pośmiewisko. Chłopiec miał związane ręce, na piersiach zaś podwójną tablicę z napisem w języku polskim i niemieckim: Jestem zdrajcą narodu niemieckiego. Natomiast dziewczynie założono przez głowę rozcięty worek, a na piersi zawieszono tablicę z upodlającym napisem, również w dwóch językach : Jestem polską świnią. Potem wywieziono oboje do więzienia w Nysie, gdzie także wystawiono na pośmiewisko i dalej do obozu koncentracyjnego w Gross-Rosen w celu odbycia 56-dniowej kary w oddziale pracy "wychowawczej". Gerard powrócił do wsi, natomiast po Marcie ślad zaginął. Chłopiec został wcielony do Wehrmachtu i skierowany na front wschodni, gdzie został ciężko ranny. Zmarł w Ścinawie 20 kwietnia 1945 r.
Jak rozbudowano kościół w Kuźnicy Ligockiej
Wieś Kuźnica Ligocka nie stanowi samodzielnej parafii. Znajduje się tutaj kościół filialny pod wezwaniem MB Nieustającej Pomocy. Na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych proboszcz korfantowskiej parafii Alojzy Jurczyk rozpoczął tu rozbudowę kościoła. Za prowadzenie prac bez dokumentacji został ukarany przez kolegium orzekające grzywną. Mimo to nadal zwracał się do władz o zgodę na rozbudowę kaplicy. Niestety, bez skutku. Wówczas mieszkańcy zabrali się sami do powiększenia kościółka. Pracowali tylko nocą. Na drogach ustawiali posterunki, które ostrzegały pracujących potajemnie murarzy. Przez cały czas budowy nikt poza mieszkańcami nie dowiedział się o prowadzonych w Ligocie pracach. Dopiero po ich zakończeniu sprawa trafiła do sądu, który wymierzył parafii grzywnę w wysokości 5 tysięcy złotych.